#367. Assassin’s Creed

Assassin’s Creed to jedna z moich ulubionych serii gier, którą stworzył Ubisoft. Światło dzienne ujrzała w listopadzie 2007, a ja, będąc o dziwo niepryszczatym nastolatkiem, zakupiłem ją dopiero po roku. Dzisiaj wracam do moich gamingowych korzeni!

Zacznijmy od tego, że głównymi postaciami są w tej chwili dwie osoby: Desmond Miles – współczesny bohater, którego porwało Abstergo, aby dotrzeć do wspomnień jego przodka z XII wieku – Altaira. Abstergo bowiem dysponuje urządzeniem (Animusem) mogącym dosłownie czytać historię naszej rodziny z naszego kodu DNA. Nasza historia będzie więc skakać między jedną postacią a drugą.

Na samym początku mamy okazję pobiegać jako Altair, ale za dużo nie możemy zrobić, bo Desmond nie był w stanie osiągnąć pełnej synchronizacji ze swoim przodkiem. Zostajemy wyciągnięci z urządzenia i poznajemy dwie postacie, które będą się koło nas kręcić przez całą grę: doktora Warrena Vidica i jego asystentkę Lucy Stillman. Dowiadujemy się od nich o możliwościach Animusa i naszym zadaniu – wcieleniu się w rolę Altaira, aby odkryć coś z jego przeszłości, co jest niezbędne dla naszych „badaczy”.

Po krótkim wprowadzeniu lądujemy znowu w dziwnej maszynie, która uczy nas jak grać, a potem wrzuca nas w wir opowieści. Stajemy się Altairem – zadufanym w sobie asasynem stojącym jako opozycja dla templariuszy. Podczas jednej misji łamie on wszystkie możliwe zasady: zabija niewinną osobą, naraża misję na niepowodzenie i sprowadza wroga pod bramy jego bractwa. Za ten czyn zostaje ukrany i pozbawiony wszystkich tytułów oraz przywilejów.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Nasz asasyn staje się czystą kartką, którą powoli zapełniamy naszymi czynami. Nasz mentor – Al Mualim – daje nam szansę na odkupienie poprzez eliminację dziewięciu celów na liście naszego mistrza. Każdy z nich ukryty jest w innej lokacji w różnych miastach, a my krążymy od jednego miejsca do drugiego, aby ich wszystkich dorwać.

Wszyscy oni są templariuszami, którzy pragną stworzyć nowy świat wedle ich woli.

Od naszego ostatniego celu, do którego Altair ma swego rodzaju urazę, dowiadujemy się, że jest jeszcze jeden templariusz – nasz mentor Al Mualim. Nasza postać udaje się z powrotem do swojego mistrza, aby stoczyć z nim śmiertelny bój. Wtedy też odkrywamy potężny artefakt, który zdradza nam lokalizację innych niesamowitych przedmiotów potrzebnych dr Vidicowi.

Nasze zadania jako asasyn przerywa „powrót do rzeczywistości”. Po przejściu określonej części gry Desmond zostaje wyciągnięty z Animusa, aby odpocząć i nie wpaść w efekty uboczne ciągłęgo przebywania w maszynie. Dzięki temu możemy pokręcić się po pomieszczeniu, porozmawiać z badaczami, a w pewnym momencie wyjść ze swojej celi dzięki podrzuconej nam karteczce z kodem i poczytać prywatne emaile Warrena i Lucy przybliżające nam fakt, że oboje są nowoczesną wersją templariuszy, z którymi walczył Altair.

Tytuł ten bardzo mi się podobał i to nie tylko ze względu na sentyment. Gra jest przemyślana, oferuje wiele sposobów walki: od cichego skrytobójstwa do potyczki ze wszystkimi na raz. Atutem i wadą jest parkour, dzięki któremu możemy poruszać się po budynkach. Daje to nam szansę na skakanie po dachach, czy uciekanie przez żołnierzami i chowanie się w wozach z sianem, ale też jest przyczyną naszej śmierci, bo czasem Altair zachowa się inaczej niż planowaliśmy…

Moim ulubionym zajęciem są skoki wiary z najwyższych punktów na mapie do tego małego wozu z sianem. Im wyżej tym większą gęsią skórkę mam zastanawiając się, czy trafię (a zdarzyło się kilka razy, że Altair odbił mi gdzieś na bok i tyle po nim było). To jest coś, co urzeka mnie w każdej grze: ten dreszczyk emocji, lot i idealnie lądowanie w sianie! Dopiero w późniejszych częściach gry zacząłem rozumieć dlaczego asasyni przeżywali skoki wiary.

W młodości bałem się wysokości, a skoki wiary pozwoliły mi się z tym lękiem oswoić, zamienić go w coś, co było dla mnie ciekawe, emocjonujące, trzymające mnie w napięciu, a jednocześnie pokazujące mi, że mój respekt dla wysokości nie jest taki nieuzasadniony.

Świetną rzeczą w tej grze są pościgi, kiedy mamy ogrom możliwości, aby zgubić ścigających nasz żołnierzy po tym, jak zabiliśmy nasz cel. Można chować się między mnichami, siadać na ławkach, wskakiwać do wozu ze sianem, wspinać się na budynki i chować w ogrodach na dachach. Oczywiście trzeba pamiętać, że musimy zniknąć z linii wzroku naszych przeciwników inaczej nici z naszej desperackiej próby schowania się.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Ten tytuł polecam gorąco z całego serca, bo jest on świetnie wykonaną grą z ciekawym, aczkolwiek trochę zakręconym sterowaniem. Twórcy stworzyli swoją nietypową, ale całkowice pochłaniającą fabułę, która opiera się na ich interpretacji prawdziwych postaciach i wydarzeniach historycznych. Jest to o tyle dobrze wykonane, że podziwiam ich za to jak zręcznie zszyli swoją opowieść z kawałkami rzeczywistych faktów, aby wyszła z tego ich własna wizja tamtejszych wydarzeń, w którą wpadasz i za nią podążasz, jak gdyby była naturalnym ciągiem wydarzeń. Zachęcam do zagrania każdego, kto chociaż trochę lubi gry zręcznościowe!

Mefisto

#288. Grow Home

323320_20180819094925_1

Kiedyś spotkałem się ze stwierdzeniem, że prędzej krowy będą latać (albo muczeć nie tą częścią ciała, co trzeba – nie pamiętam już) niż Ubisoft wypuści jakąś grę na system Linux/SteamOS. Żadne z powyższych się nie stało, mimo iż w 2015 Reflections, studio Ubisoftu, stworzyło tą krótką, ale przyjemną grę o nazwie Grow Home.

Początek gry to moment, kiedy pierdołowaty ja spotyka niezdarnego robota o nazwie BUD. I ja wcale nie jestem w tym momencie krytyczny – podkreślam fakt, że trafił swój na swego. Wszystko tylko i wyłącznie dlatego, że BUD musi wspinać się po każdej nierówności terenu, a każdą z jego rąk obsługujemy osobno bez względu na to, czy używamy do gry myszy i klawiatury, czy pada.

323320_20180819095022_1

Nasza przygoda zaczyna się w momencie, kiedy statek-matka, który swoją drogą nazywa się M.U.M., odkrywa planetę, gdzie jest w stanie rozwinąć się życie. W tymże świecie rośnie sobie coś, co nazywa się Gwiezdną Rośliną (Star Plant). Naszym zadaniem jest wspiąć się na roślinę i rozrosnąć ją do 2 tysięcy metrów wysokości, aby ta rozkwitła i dała nam nasionka. Roślinka potrzebuje energii, aby rosnąć, a my możemy pozyskać ją ze specjalnych latających kawałków ziemi. Pnącza są jednak zdradliwe i trzeba się nasilić sterując nimi, aby rosły tam, gdzie powinny.

323320_20180819210917_1

Oczywiście im dalej, tym trudniej i łatwiej spaść roztrzaskując się na drobny pył. Nie oznacza to końca gry. Pojawiamy się w Tele-Routerze i stamtąd możemy kontynuować przygodę lub też używać przedziwnych urządzeń do podróży między innymi Tele-Routerami (bowiem BUD teleportuje się po Wifi).

323320_20180819095454_1

Kiedy uda nam się osiągnąć nasz cel, gra rzuca nam wyzwanie jakim jest odnalezienie ośmiu nasionek, które niefortunnie spadły gdzieś albo na sam dół, albo na jakieś latające fragmenty terenu. Po zebraniu ich, BUD dostaje 5 dni wolnego w ramach nagrody.

323320_20180819233035_1

Gra jest zarazem prosta, przyjemna, ale też wymaga sporej ilości skupienia. Kontrolowanie BUDa nie jest trudne, ale nie jest też łatwe (w szczególności, jak mu się poplączą nogi i się wywróci). Ręka też jest pod ciągłym obciążeniem, skoro aby poruszać się w grze, należy klikać raz jeden przycisk myszki raz drugi. BUD w sumie tego nie ułatwia, bo wiele razy potknął się o własne robo-nogi i spadł. Dlatego zawsze byłem gotowy wręcz walnąć palcami w przyciski, aby nasz robocik przykleił się do podłoża. Nie wspomnę, ile razy ręce BUDa pracowały jak należy, a całe ciało obracało się jak kurczak na rożnie…

323320_20180819095227_1

BUD może zbierać też kryształki, aby doskonalić samego siebie i mieć dostęp do ulepszeń (np. rakietowego plecaka) lub zrywać kwiatki tudzież liście i latać sobie na nich…

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Zdecydowanie polecam Grow Home – w szczególności, że przy każdej możliwej okazji gra jest dosyć mocno przeceniana. To najlepszy relaksująco-stresujący zabijacz czasu, w jaki ostatnio grałem!

(Taka ciekawostka na koniec: owce też można wrzucić do Tele-Routera, ale wygląda to bardzo źle :P)

Mefisto

#272. Kącik Techniczny nr 18

Zdarza się, że jakaś ciekawska dusza zapyta mnie, jak wygląda Linux. To trudne pytanie, bo są różne dystrybucje, a wiele z nich używa innych motywów niż pozostałe. Czasem więc są to minimalne różnice, a czasem wydaje się, że mamy do czynienia z zupełnie innym systemem. A to tylko kwestia wyglądu – o dostępnych funkcjach nawet już nie wspominam!

Nie mam jednak zamiaru rozpisywać się w tej kwestii, bo skoro mamy XXI wiek i masę możliwości, to zadanie pokazania Wam Linuxa przekazuję stronie distrotest.net, która oferuje przejrzenie dostępnych wersji (a jest ich ponad 800) przez przeglądarkę.

Ja używam Linux Mint Mate 19.2 (dostępnego tutaj).  Przeglądarkowa wersja jest trochę powolna, więc uzbrojcie się w cierpliwość.

Ciekawskich zapraszam do eksploracji! 😉

Mefisto

#250. Questr

675990_20191215095500_1.png

Questr to bardzo unikatowy tytuł, który światło dzienne ujrzał 27 października 2017, a stworzony został przez studio Mutant Entertainment Studios. Przyznam szczerze, że bardzo ciężko będzie mi opisać tą grę z tej racji, że ona jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Wyobraźcie sobie studio gier z ekscentrycznym pomysłem o nazwie „a gdyby tak połączyć mechanikę Tindera z mechaniką gry RPG; ciekawe, co wyjdzie”. Odpowiedzią na to pytanie jest Questr.

675990_20190427233057_1

Gra jest zarazem banalnie prosta, ale też niesamowicie skomplikowana. Rozgrywka opiera się na wybraniu zadania/misji, dobraniu członków i odpowiednim interakcjom na pojawiające się dylematy. Brzmi prosto? No to teraz ta trudna część.

675990_20190427233633_1

Nasi potencjalni towarzysze broni mają różne aspekty charakteru np. są weganami, żarłokami, bardami, a także mają swoje upodobania czyli np. nie lubią wegan, bardów (bardzi są najbardziej nielubiani, bo są po prostu do niczego w tej grze). Akceptacja postaci polega na przesuwaniu ich na prawo, a odrzucanie na przesunięcie w lewo. Aby stworzyć udaną drużynę, trzeba wybierać między „klasami” i preferencjami niczym znakomity strateg, a i tak kończy się kłótniami, bo „ten jest elfem”, a tamtem „bardem”. Spory w drużynie obniżają morale, a niskie morale oznaczają, że mamy mniejszą szansę na trafienie zwycięstwa w kole fortuny na koniec zadania.

Morale można podbudowywać poprzez wydarzenia, które pojawiają się na naszej drodze np. pokonanie ogrów, rozwiązanie dylematu ducha chcącego dostać cukierka na Halloween lub przekazanie syrenie, aby się odfrędzoliła od nas. Oczywiście zakładając, że wybierzesz dobrą opcją dialogą, a te wypadają różne zależnie od klasy postaci! I znowu wracamy do początku: postacie muszą być różnorodne, aby móc zareagować na różne konflikty, więc tworzenie drużyny to jest po prostu gra na loterii…

Nie wspomnę już, że nawet jak wybierzemy postać to ona może sobie tak po prostu nas odrzucić. To przekłada się na ogólny poziom drużyny (bo wszak każdy towarzysz ma swój poziom zaawansowania) i jeśli nie spełniamy wymagań z tym związanych to znowu zmniejsza się nasza szansa na kole fortuny.

Poza faktem, że za powyższe skazałbym twórcę na wieczne męczarnie, to gra jest całkiem przyjemna i zabawna. Nie jest to może rozbudowany tytuł z masą dobrej fabuły, ale raczej taka krótka odskocznia od codziennych trosk, czy za trudnych gier. Jeśli lubicie śmieszne łamigłówki to ten tytuł może się Wam spodobać. Mi przypadł do gustu! Ponadto jak na tak zaawansowane narzędzie do produkowania bólu głowy ma dosyć niską cenę, która często jest jeszcze niższa z racji promocji. 😉

Serdecznie polecam!

Mefisto

#183. Kącik Techniczny nr 7

Dotarły do mnie ostatnio wieści o tym, że Google stworzyło usługę gamingową o nazwie Stadia, która polega na streamowaniu gry z ich serwerów na nasz komputer. Oznacza to, że zwykli gracze bez super maszyn będą mieli dostęp do wymagających gier. Ponadto Stadia ma zlikwidować potrzebę ściągania tytułu, czy ładowania go. Wszystko ma się uruchamiać nastychmiast.

Google podaje, że dla rozgrywki w 1080p i 60FPS (klatkach na sekundę) potrzeba łącza o prędkości 25mb/s, a do obsługi 4K wymaga już 30mb/s. W planach jest też obsługa 8K i 120FPS.

Ponadto Google zaprezentowało swojego pada, który ma być kompatybilny z innymi urządzeniami. Ciekawym aspektem tego pada jest to, że posiada przycisk do uruchomienia Asystenta Google oraz do nagrywania obrazu dla Youtube.

Całość bazować będzie na Debianie (czyli jednym z systemów opartych na Linuxie) oraz na Vulkanie. Google zbratało się już z ID Software (czyli twórcy gier takich jak Doom) oraz Unity i Unreal Engine (czyli twórcami silników gier), aby upewnić się, że usługa ma stosowne wsparcie.

Chociaż testy wykazały lekkie opóźnienie obrazu to jestem pozytywnej myśli. Podejrzewam, że nie będzie to idealna usługa, bo składa się na to wiele rzeczy (np. jakość łącza, lagi na serwerach, obciążenie serwerów, itd.), ale może to być ciekawa alternatywa dla standardowej wersji gamingu. Cóż – czas pokaże!

Mefisto