#313. Graveyard Keeper

599140_20190525012005_1

Graveyard Keeper to historia zwykłego grabaża, którego codziennością jest zakopywanie trupów pod ziemię. Tak chciałbym napisać o tej grze, ale to mijałoby się w jakimś sporym stopniu z prawdą. Tytuł ten ujrzał światło dzienne w sierpniu 2018 za sprawą Lazy Bear Games i tinybuild, i oczywiście zaskoczył mnie bardziej niż mogłem się spodziewać!

W pierwszym momencie myślałem, że będzie to gra w stylu: jesteś grabażem i masz pilnować, aby trupy nie pouciekały z cmentarza. Wiecie: taki rodzaj gry-zemsty na zombie. Jednak aspekt chowania umarłych jest bardzo klasyczny – przyjeżdża trup, my go przygotowujemy i pod ziemię. Oczywiście to działa, jeśli „przyjeżdża trup” będziemy rozumieć jako „komunistyczny osioł wydaje zwłoki tylko za marchewki”, „my go przygotowujemy” jako „powyciąganie z niego randomowych części ciała, aby zmyć grzechy i jego punktacja w grobie była dodatnia, a nie ujemna (a przy okazji można wykroić mięso i sprzedać mieszkańcom)”, a „pod ziemię” jako „albo zakopię, albo spalę, albo wrzucę do rzeki”.

Nie wyprzedzajmy jednak fabuły!

599140_20190525012055_1

Wszystko zaczyna się od krótkiego wprowadzenia, kiedy to nasza postać śpieszy się z pracy do swojej ukochanej. Zapatrzony w telefon włazi pod koła samochodu i bach – znajduje się w średniowiecznej wsi jako zarządca cmentarza/grabaż/późniejszy przeor. Tajemnicza postać obwieszcza nam, że w naszym zadaniu pomoże nam Gerry tylko musimy go sobie odkopać. Już w tym momencie czułem się lekko oszołomiony, ale trudno – łopata do rąk i odkopujemy naszego kolegę – jak się okazało, gadającą czaszkę i alkoholika w jednym. Służy on nam „dobrą radą” w zamian za piwo, czy inne wino…

Wtem rozlega się znajomy Gerry’emu dzwon i ruszamy do kostnicy, gdzie czeka na nas nasze pierwsze ciało. Gerry oczywiście służy „dobrą radą” i każde nam wyciąć mięso, aby można je było sprzedać. Że co?! No dobra, ale nie będę się kłócił z czaszką-alkoholikiem. Z truposza można powyjmować masę innych rzeczy (krew, tłuszcz, skórę, wnętrzności). Ma to dwa cele: pierwszy to produkcja przedmiotów (olej z ludzkiego tłuszczu, papier ze skóry, itd.), a drugi to wycięcie narządów, przez które nasz umarły ma kiepską ocenę. Ta gra bowiem ma system dobrych i złych uczynków. Złe uczynki zaniżają ocenę grobu, a dobre podwyższają. My potrzebujemy do jednej z serii zadań odpowiednio wysokiej oceny, więc jest to dla nas bardzo istotna kwestia.

599140_20190525012746_1

Oczywiście nie jest to takie proste: musimy odblokować masę technologii, aby ostatecznie widzieć czarno na białym, który narząd jest tym gorszącym. 😛

599140_20190525012944_1

Skoro jesteśmy w temacie technologii to warto wspomnieć, że jest ich od groma, pozwalają one na tworzenie coraz bardziej zaawansowanych przedmiotów (potrzebnych do naszego głównego celu gry). Odblokować je możemy za dziwne punkty (czerwone, zielone i niebieskie) otrzymywane za zbieranie surowców, tworzenie przedmiotów, czy badanie przedmiotów.

Cel gry jest prosty: wrócić do ukochanej. Dlatego tarabanimy się po lokacji nazwanej Wieś (The Village) i wykonujemy masę bardziej lub mniej skomplikowanych zadań dla mniej lub bardziej pokręconych postaci. Ma to nam pomóc z uzyskaniem przedmiotów potrzebnych do uruchomienia portalu na Wzgórzu Wiedźmy (The Witch Hill). Postacie te pojawiają się tylko w określony dzień tygodnia, co utrudnia wykonywanie dla nich zadań, ponieważ często trzeba coś zanieść komuś innemu, a ta osoba pojawiała się dzień wcześniej przed naszym zleceniodawcą.

Mamy też osiołka przywożącego nam zwłoki! Osiołka-komunistę uważającego nas za paskudnego kapitalistę bogacącego się na jego ciężkiej pracy (on chyba nie miał pojęcia ile ja się musiałem nabiegać z tymi cholernymi umarlakami zanim do czegokolwiek doszedłem). W końcu ogłasza bunt i nie przynosi nam ciał, aż nie zgodzimy się na jego warunki: jeden dzień wolnego i 5 marchewek za każde ciało. Wyjścia nie mamy, więc się zgadzamy.

Do dyspozycji mamy ogródek, gdzie możemy hodować zapłatę dla osła oraz warzywka do naszego biznesu prowadzonego wraz z lokalnym kupcem. Biznes ten zwie się „Cmentarne Warzywka” (Graveyard Veggies). I nawet nie dziwiło mnie to, że musiałem na rzęsach stanąć, aby to się zaczęło sprzedawać. Z taką nazwą… Chcemy jednak wrócić do ukochanej, a to oznacza wykonywanie misji dla postaci pobocznych – nawet tych awykonalnych.

599140_20190527010932_1

Najmilszym momentem była chwila, kiedy znalazłem Guntera – zombie – a ten podzielił się ze mną tajemnicą wszechświata – mogę wskrzesać truposze i gonić ich do pracy. Niech twórcom będą dzięki! Nieumarlaczki kopały dla mnie surowce, a ja biegałem jak mróweczka tworząc przedmioty potrzebne do misji. Oczywiście ożywienie zombie wymaga stworzenia pewnej mikstry i aż 10 wiary (a tą dostaje się za odprawienie mszy). Ale jest to bardzo uczciwa cena za pracownika, któremu nie trzeba płacić.

599140_20190525043005_1

Ostatecznie udało mi się uruchomić portal i wtedy dotarło do mnie drugie dno fabuły, o którym wcześniej nie myślałem. Bo, zdradzę Wam, gra kończy się trochę inaczej niż nam by się zdawało. Chociaż byłem zaskoczony to podobało mi się zakończenie i dało nadzieję na jakąś kontynuację.

599140_20190531221035_1

Graveyard Keeper to bardzo unikatowa gra z bardzo specyficznym rodzajem humoru, więc niekiedy można się pośmiać, a niekiedy zbiera się szczękę z podłogi. Mimo to grało mi się przyjemnie: podobało mi się zbieractwo, możliwość walki z potworami (są tam nawet 15-poziomowe lochy!), rozwój naszej postaci, masę technologii do odblokowania… Jest to zdecydowanie mój typ gry.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Zdecydowanie polecam każdemu, kto chciałby zostać grabażem! 😀

Mefisto

#100. Dead Maze

Kolejny tytuł związany z zombie na moim blogu!

Screenshot at 2018-01-21 01-09-19

Dead Maze to prosta graficznie (ale zarazem ładna) gra MMORPG stworzona przez studio Atelier 801. Niewinny kataklizm zostawia nas w postapokaliptycznym świecie, po którym wędrują tłumy zombie, a my, nie mając innego wyjścia, musimy za wszelką cenę przetrwać. Brzmi banalnie prosto. Cała opowieść udekorowana jest cudownymi rysunkami, ilustrującymi rozwój fabuły.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Historia naszej postaci jest trochę inna niż większości ludzi. Mamy akurat to szczęście, że auto, którym podróżujemy my i dwójka naszych przyjaciół łapie gumę z dala od miasta. Telefon nie ma zasięgu, a my nie mamy zapasowej opony – brzmi świetnie! Przy okazji zostajemy zaatakowani przez zombie, które zagryza koleżankę. W tym czasie kolega ucieka w kierunku gorszego losu – hordy umarlaków. Nam pozostaje tylko odzyskać kluczyki do samochodu i ucieć czym prędzej.

Po sześciu miesiącach, cali wytargani, trafiamy na jedną z ocalałych, a ona wprowadza nas do grupy ocaleńców. Powoli wdrażamy się w zaskakującą fabułę, poprzez wykonywanie prostych, aczkolwiek męczących zadań.

Chociaż nad tym tytułem twórcy wciąż pracują, to na swój stopień rozwoju jest on dosyć dopracowany i szczegółowy. Mamy multum misji głównych do ukończenia, wdrażające nas w historię grupy ocaleńców starających uciec się przed totalną zagładą oraz kilka miłych, pobocznych zadań dla chwili relaksu (albo złości, jeśli po drodze zjedzą nas zombie). Gra nastawiona jest na zbieractwo i recykling przedmiotów, aby otrzymać potrzebne surowce do tworzenia broni, jedzenia, czy wszelkiego rodzaju ulepszeń miejsca, które spokojnie możemy nazwać swoim domem/schronem. Niewielki plecak wymaga jednak od nas ciągłego powrotu do lokacji opanowanych przez zombie, aby uzbierać pokaźną ilość potrzebnego materiału.

Przyznam szczerze, że choć nie spędziłem dużo czasu w grze, to już czuję się nią zawładnięty. Pomimo swojej powtarzalności, jest przyjemna i stosunkowo łatwa (o ile nie zawędrujesz w złą uliczkę), przez co codziennie kilkanaście do kilkudziesięciu razy odwiedzam każdą lokację, aby zebrać sporo dóbr i rozbudowywać moją bezpieczną przystań.

Do czynienia mamy z różnymi rodzajami zombie – zwykłe nie robią na nas większego wrażenia. Są jednak specjalne umarlaki, posiadające niezwykłe talenty/moce, które umożliwiają im plucie na nas jakąś substancją, wzywaniem innych zombie, czy zapewnieniem im dodatkowej ochrony. Dodatkowo zwykłe trupy mają niewielką szansę na przemianę w mini-bossy o nieco większej sile i wytrzymalności, ale dające za to (na ogół) lepsze przedmioty. Jest też zombie, którego nazwałem górskim zombie, ponieważ wygląda jakby właście wybierał się na wycieczkę w góry. Twórcy nazwali go z kolei Peruwiańczykiem. O dziwo jest on okropnie silny, ale w zamian oferuje masę ciekawych fantów.

Co do przedmiotów – tytuł ten daje nam szeroką gamę broni, nie tylko takich, których określiłoby się tym mianem. Można bić nieumarłych poduszką, lampą, krzesłem, wałkiem, tosterem, mikrofalówką, a nawet laleczką Chucky… 😉

Screenshot at 2018-01-31 22-19-41

Można świetnie się bawić tak długo, jak długo udaje ci się przetrwać bez ginięcia. 😉

Wszystkie dostępne misje główne już ukończyłem i bardzo mi się podobały. Z niecierpliwością czekam na premię gry, która odbędzie się trzynastego lutego. Wtedy też ta pozycja wyjdzie z beta testów i serwery zostaną otwarte dla wszystkich zainteresowanych graczy. Liczę na to, że ten dzień przyniesie również masę ciekawych misji, które pokażą nam dalsze losy naszej postaci oraz innych ocaleńców.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się na publicznych serwerach i razem wyruszymy na ekscytujące wyprawy! 🙂

Screenshot at 2018-02-01 02-29-35

Mefisto

#069. Farm for your life

266390_20170519223347_1

Nie miałem ostatnio czasu przysiąść do jakiegoś „większego” tytułu, więc, korzystając z przecen na Steamie, zakupiłem Farm for your life. Twórca gry – Hammer Labs – przewiduje na tę grę 5-6 godzin, aby przejść Tryb Opowieści (Story Mode). Zgodzę się – to da się zrobić. Tylko, tak jak w moim przypadku, na ogół się nie chce.

Zacznijmy od tego czym jest Farm for your life. Przyrównałbym tą grę do jednej z wielu gier farmowych dostępnych na Facebooku – z tą różnicą, że omijają nas zdradzieckie mikrotransakcje, aby móc delektować się zaawansowaną fabułą i skomplikowanym interfejsem sterowania. Tak, to irionia, moi drodzy. Farm for your life jest prozaicznie śmiesznie i proste. Do obsługi wystarczy nam działająca myszka i zapas cierpliwości.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Nasza przygoda zaczyna się od stworzenia postaci. Kiedy tylko uda nam się zdecydować, jak ma wyglądać cyfrowa wersja nas samych, gra raczy nas widokiem farmy naszej i naszego dziadka. Na wstępie dostajemy proste zadania typu podlej rośliny, zbierz plony, zetnij trawę dla naszej nowonabytej krowy, wydój ją. Wszystko odbywa się na zasadzie „kliknij na właściwy przedmiot i użyj go na innym przedmiocie poprzez kliknięcie”. Mówiąc w skrócie nasz wysiłek umysłowy ogranicza się do myślenia o tym, gdzie należy kliknąć.

266390_20170519224930_1

Po tym krótkim samouczku zaczyna się akcja właściwa. Jakaś niesamowita wichura, czy inny kataklizm posłał w zapomnienie naszą wspaniałą farmę. Nie oznacza to jednak, że mamy się poddawać! Dziadek ma plan, aby ją odbudować!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Wymieniamy się na produkty z pobliskim handlarzem, aby zakupić narzędzia i oczyszczamy teren z gruzu i roślin. Następnie, za pomocą szpadla, tworzymy małe poletko i sadzimy kukurydzę, którą można potem pohandlować. Pod wieczór nachodzą nas szabrownicy, którzy chcą okraść nas z warzyw, więc robimy najlepszą rzecz, jaką można zrobić, aby ochronić swoje plony: bierzemy (przykładowo) kukurydzę i ciskamy nią w szabrownika w celu ogłuszenia go.

Zaraz po szabrownikach pojawiają się zombie, którzy atakują nas i dziadka. Niestety, dziadek zostaje przemieniony w zombie i ucieka do lasu. Nas uratował nieznany chłopak, który ogłuszył nas warzywem. Twórca miał chyba ciche marzenie stworzyć grę o warzywach używanych w celach bojowych.

Po krótkim wyjaśnieniu, że przypałętała się jakaś zaraza zombie, grupa ocaleńców, czyli my, chłopak, który nas uratował i dziewczyna, która handluje wszelkimi dobrami, postanowiliśmy zbudować sobie bazę. Fundusze na ten cel (czyli wszystko, czym można handlować w grze: złom, elektronika, naycznia, warzywa, nasiona, zwierzęta itd.) miała nam dostarczyć restauracja, którą zasilałaby nasza skromna farma oraz inni ocaleńcy, gotowi poświęcić ostatnią szklankę w zamian za ciepły posiłek.

266390_20170519231238_1

Nazwany przeze mnie roboczo chłopak, który nas uratował zapewnia ulepszenia dla restauracji, czy też „sprzęt wojenny”, czyli między innymi miotacz kukurydzy i katapultę dyń. Nie uwierzę, że to z przypadku się wzięło – naprawdę.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Restauracja działała w dość prosty sposób. Na samym początku uczyliśmy się przepisu. Do tego trzeba naszą ostrą jak katana myszką przeciąć w locie konkretne warzywo lub warzywa potrzebne do przepisu. Przecięcie odpowiedniej ilości warzyw powoduje nauczenie się przepisu oraz przyznanie nam gwiazdki, która przekłada się na czas wykonania potrawy.

Kiedy nauczyliśmy się gotować, wystarczyło poczekać na klientów. Ci zbiegali się jak wygłodniałe koty i ustawiali w kolejce, czekając na ich kolej. Każdego klienta musisz zaakceptować lub odrzucić (bo na przykład nie potrafisz jeszcze ugotować potrawy, którą oni chcą). Zaakceptowany klient siada na wolnym miejscu i czeka, aż przygotujesz mu posiłek. Przygotowanie jedzenia to kwestia wybrania dania i wrzucenia warzyw tak, jak pokazuje dymek nad garnkiem. Klient zjada, odchodzi, a my sprzątamy po nim.

266390_20170521225254_1

Z czasem pojawiają się ocaleńcy, którzy, za talerz strawy i namiot do mieszkania, zobowiązują się nam pomóc (w kuchni albo na farmie w zależności, gdzie się ich przydzieli). Przełomowym momentem jest pojawienie się dziwnego naukowca i jego dziwnych pomysłów odnośnie tej mini apokalipsy zombie. Tylko czy uda mu się znaleźć rozwiązanie?

266390_20170527193628_1

Gra posiada również poboczne aspekty, jak zdobywanie złotych (lepszych) narzędzi do rozbijania większych złóż surowców oraz złotego kurczaka, który w sumie nie robi nic nadzwyczajnego (albo ja do tego nie doszedłem). Można też biegać po ciemnym lesie między zombie i zbierać surówce (drewno i kamienie) do rozbudowy bazy.

Czy polecam tą grę? Zdecydowanie, jeśli lubi się tego typu „mini gry”. Farm for your life nie jest wymagające i zapewniło mi sporo relaksu. Bawiłem się przy nim przednio i bardzo spodobała mi się idea zombie kradnących warzywa. Zapewne w wolnej chwili wrócę do gry jeszcze nie jeden raz, bo, pomimo jej powtarzalności, nie znudziła mi się ani trochę.

Mefisto

#062. Z życia urzędnika cz.2

W związku z tym, że poprzendie historie przypadły Wam do gustu, oto kolejna porcja urzędowych niecodzienności.

Praca urzędnika to splot niefortunnych zwrotów akcji i wydarzeń, które potrafią doprowadzić do takiego napadu śmiechu, że wypadałoby to zdelegalizować zanim pojawią się ofiary śmiertelne przedawkowania. Innym efektem ubocznym może być też wykrzywienie na twarzy, które pyta się wszystkich wokół, co się właściwie stało.

Do rzeczy.

Praca w ostatnim czasie idzie nawet sprawnie, jak na dział, który jest za mały na pracę, jaką się od nas oczekuje. Jednym z tych oczekiwań jest konfrontacja z ludźmi i innej galaktyki, którzy – co gorsza – mają wpływ na naszą pracę.

Wyobraźcie sobie, że płatności robimy regularnie co dwa tygodnie. Załóżmy, że jedna płatność była piętnastego lutego, a następna pierwszego marca. Wyobraźcie sobie teraz to, że kłóciłem się z kobietą z innego działu, że to są dwa tygodnie, a nie miesiąc. Dlaczego tak stwierdziła? Otóż jedna płatność była w lutym, druga w marcu, więc to są dwa różne miesiące, co z kolei świadczy o tym, że różnica czasu między nimi to miesiąc czasu. Mózg mi zgnił po tym, poważnie. Nie dziwię się, że pracodawca oferuje darmową pomoc psychologiczną. Po takim czymś ciężko pozostać stabilnym emocjonalnie.

Innym razem rozmawiałem z kobietą, która bez powodu zaczęła na mnie krzyczeć. Zapytałem się więc, czemu na mnie krzyczy, a niewiasta rzekła spokojnie „w sumie nie wiem”.

Co do krzyczenia to była też parka, w której jednej osoba była chora psychicznie, a druga zdrowa. Z pierwszą dało się porozmawiać i wszystko załatwić (pomimo choroby) bez problemu. Druga osoba z kolei przejawiała niesamowitą, werbalną agresję – nawet o informacji o płatności, czy rozwiązaniu sprawy na ich korzyść.

Inną formą krzyczenia jest krzyczenie nie na mnie, a na towarzystwo rozmówcy. Z reguły podczas rozmowy jestem grzecznie przepraszany, a potem słyszę bluzgi wieńczone „zamknąć się albo będzie źle”. Jeszcze bardziej zaawansowaną formą tego jest nie informowanie mnie o fakcie, że musi coś przedyskutować z drugą osobą. Zabawnie się robi, kiedy rozmówca posługuje się innym językiem. Raz rozmawiałem z facetem, który nagle zaczął się drzeć „hanannn”, a ja zacząłem się zastanawiać, czy on jakieś dźwiękowej padaczki dostał, czy ktoś go za sznurek pociągnął i próbował odpalić jak motorówkę.

I najlepsze: moja kochana połowa prawie umarła ze śmiechu widząc, że komputer wyłączam poprzez błąd oprogramowania. Od razu mówię – to nie moja wina. Po prostu IT raz coś zainstalowało i już się nie da tego naprawić. Tak przynajmniej mówią. 🙂

Mam nadzieję, że się podobało. Postaram się opisać więcej ciekawostek (których pewnie będzie sporo) i wrzucać je co jakiś czas.

Mefisto

#061. Prawie ambitnie

Wyobraźcie sobie, że taki niepozorny diabełek jak ja obiecał sobie poprawę. Poprawę własnej motywacji, robienie ambitnych rzeczy, wzięcie się za cokolwiek innego niż marudzenie. I nawet zapału trochę miałem, ale w kulminacyjnym momencie, kiedy straszliwa machina weny zaczęła powoli poruszać się, któraś z zębatek zablokowała się o coś, co nazywa się choroba. W moim przypadku to jak wziąć rozbieg, aby ostatecznie rozpłaszczyć się na ścianie.

Z ambitnych rzeczy, które jednak udało mi się zrobić to zorganizowanie sobie miejsca na dysku, aby móc grać w gry, więc powinienem mieć więcej recenzji oraz przeżyć z gier. Muszę to jednak z boleścią przyznać, że w ostatnim czasie jestem na tyle zmęczony, że nie mam za bardzo ochoty w cokolwiek grać, tym bardziej, jeśli wymaga to ode mnie myślenia. Grając w Assassin Creed odczułem to boleśnie, gdzie tłukłem się ze wszystkimi na pięści zamiast wyciągnąć miecz bądź ukryte ostrze, bo nie chciało mi się myśleć, jak się broń zmienia.

Kolejną rzeczą miało być rozpoczęcie pracy nad stronką, z której i ja, i moja śmieszniejsza połowa mielibyśmy korzystać. Tutaj akurat przeszkodziła mi nie choroba, a fakt, że darmowy hosting po prostu wyparował. Połówka ma już rozwiązanie, więc to da się obejść. Mam tylko nadzieję, że moja limitowana ilość weny nie wyparuje równie magicznie, co hosting.

Z rzeczy, które mi nie wyszły to pisanie chociaż jednej notki tygodniowo. Z drugiej strony nie mam za bardzo tematów, bo moja połówka pojechała sobie za granicę, a ja, będąc sam, skupiłem się na pracy i leżeniu do góry brzuchem. Chyba trochę uschnąłem w tej samotności  nie mogę się doczekać poniedziałku, aż znowu zobaczę się z miłością mojego życia. 🙂

Z rzeczy dziwnych mogę póki co wymienić jedynie sen. Śniło mi się, że była apokalipsa zombie. Ludzie byli rozbici na małe grupy, bardzo malutkie – kilkuosobowe. Ja prowadziłem grupę Anglików – nie wiem w sumie dokładnie gdzie. Co zabawne, głupie i niekoniecznie sensowne – zombie reagowały na nas tylko, jeśli jedliśmy słodycze. Moj angielskojęzyczni pobratymcy testowali moją cierpliwość do samego końca, ściągając na nas hordę zombie raz za razem, bo ilekroć gdzieś się schroniliśmy, ktoś znalazł coś słodkiego i musiał to zjeść (pomijając fakt, że warzyw i owoców w puszkach było bardzo dużo). Następnym razem będę się trzymał z zombie – mniej nerwów na tym stracę.

Na pracę poświęcę osobną notkę, bo tego, co tam się wyczynia, nie zmieściłbym w dzbanku bez dna. A myślę, że i ten dałoby się zapełnić, gdybym więcej uwagi przykładał do głupot, które się tam dzieją. 😉

Mefisto